wtorek, 23 grudnia 2008

Czerwień 1

Durny tytuł, ale nic innego na razie nie przychodzi mi do głowy :) Mam nadzieję, że się spodoba, bo mam zamiar napisać więcej części^^
A z rzeczy mniej istotnych: mała zmiana wyglądu bloga :)

Purpurowy znak
Czuł się niewątpliwie nadzwyczaj głupio, siedząc na gałęzi jakiegoś ciemnego drzewa, ale wiedział, że taka pozycja ułatwi mu wypatrzenie ofiary. Czekał cierpliwie, dziękując w duchu za to, że nabył tę cenną umiejętność i teraz mógł z niej korzystać. Zdarzały mu się bowiem noce, gdy nic nie upolował i całe czekanie szło na marne, ale wiedział, że gdyby wtedy wpadał w złość, to traciłby cenną energię... Taaak, cierpliwość i powściągliwość to dwie cechy, które każdy porządny wampir powinien mieć w we krwi i które w końcu trafiały do krwioobiegu.
Skończył palić papierosa, a niedopałek rzucił w dół, obserwując przez chwilę z fascynacją, jak ten leci powoli, zakreślając dziwne, rozżarzone kręgi w chłodnym powietrzu. Przez moment zdawało mu się, że od jego ręki aż na sam dół ciągnie się świetlisty szlak, który jednak dość szybko rozpłynął się w powietrzu, ustępując miejsca wszechobecnej ciemności. W końcu potrząsnął głową, powracając do wypatrywania ofiary. Oczywiście o wiele potężniejsze od niego wampiry nie musiały przesiadywać na żadnych durnych drzewach, ale on nie miał innego wyjścia, a i tak pewnie miał szczęście, bo nieraz słyszał o tym, że jego głodni pobratymcy musieli nocami wyprawiać się pod mosty i różne inne, niezbyt ciekawe miejsca, gdzie zabijali jakiś pijaków czy bezdomnych. Wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby pić tak spaczoną krew. Alkohol bowiem sprawiał, że ten życiodajny, purpurowy płyn przesiąkał nieprzyjemnym posmakiem, który drażnił zmysły i czasem sprawiał, że pomniejsze wampiry upijały się, a upity wampir stanowił nadzwyczaj żałosny widok.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się na ścieżce jakiś postaci. Była to dwójka mężczyzn, idących może niezbyt równym krokiem, ale całkiem pijani nie byli. Jeden z nich miał w sobie tyle życia i energii, że to aż otaczało go jakimś podniecającym, fascynującym blaskiem, od którego wampirowi zaschło w gardle. Poczuł, że krew tego mężczyzny da mu nadzwyczaj wiele przyjemności i już chciał ruszać do cichego ataku, gdy przypomniał sobie o obecności tego drugiego. W tym z kolei było coś, co kazało wampirowi zastygnąć w bezruchu, a raczej skulić się w sobie ze strachu. Był jednak na tyle głodny, że postanowił zignorować obawy i cichutko zeskoczył z drzewa, kierując się w stronę ofiary, mając w głowie tylko jego postać...
Reita wyczuł, że są obserwowani, ale nie dał po sobie nic poznać, tylko przysunął się bliżej Rukiego i objął go ramieniem:
- Ktoś tu jest...- wyszeptał mu do ucha, patrząc wprost przed siebie, na co wokalista zmarszczył brwi:
- Znowu się szwendają po parkach? Myślałem, że ostatnie polowania zmusiły ich do myślenia... Niektórzy to chyba niczego się nie nauczą, nawet będąc nieśmiertelnymi...
Reita jedną ręką sięgnął po swój ulubiony srebrny sztylet, naprężając mięśnie i szykując się do ataku, który powinien nadejść z przodu, tak jak to zwykle robiły wampiry. Nie słuchał zbytnio tego, co mówi wokalista, tylko rozglądał się dookoła, wpatrując się w ciemność i odsuwając od Rukiego, żeby mieć lepsze pole manewru. Zmrużył oczy, bo zdało mu się, że coś wypatrzył i wysunął się do przodu, zostawiając wokalistę tylko krok za sobą...
Właśnie wtedy wampir zaatakował, wbijając zęby w szyję Rukiego, który szarpnął się gwałtownie do przodu, czując, jak jego skóra jest rozrywana. Padł na kolana, a Reita przeskoczył nad jego drobnym ciałem szybciej niż normalny człowiek i wbił sztylet po samą rękojeść w serce wampira, który umarł z nadzwyczaj zdziwionym wyrazem twarzy. Basista pochylił się nad skulonym przyjacielem, który trzymał się za zakrwawioną szyję:
- Ruki, przepraszam, przepraszam, przepraszam... - zaczął powtarzać jak jakąś modlitwę, na co wokalista wstał z dziwnym błyskiem w oku:
- Nic mi nie jest, nie przej.... - Ruki zamilkł i osunął się na ziemię, mdlejąc.
***
W ciemnej sali wokół białego, marmurowego stołu siedzieli członkowie The GazettE, Dir en Grey, SuG, Alice nine, Moi dix Mois, a także Miyavi. Po zasępionych minach widać było, że właśnie trwa debata nad jakimś nadzwyczaj poważnym problemem.
- Został pogryziony przez wampira, może stanowić dla nas zagrożenie, jeśli zacznie się przemieniać - oznajmił Tora, na co Mana, siedzący na honorowym miejscu, przekrzywił głowę i zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.- Walczymy z takimi jak on, nie możemy go u siebie trzymać!
- Nie zostawimy go - rzucił krótko Kai, jakby chcąc przerwać wszelkie dyskusje na ten temat, jednak gitarzysta Alice nine najwidoczniej nie był tym zbyt przekonany, bo już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy wtrącił się Kyo:
- Wyrzućmy go, niech sobie idzie do wampirów... Tam jest jego miejsce.
- Milcz - rzucił krótko Mana, ale drobny wokalista nie był przyzwyczajony do słuchania rozkazów:
- Musimy go wyrzucić, to oczy...
- Oczywiste jest to, że masz milczeć, kiedy ci rozkażę - stwierdził chłodno niewątpliwy przywódca zebrania, spoglądając na Kyo, który pod wpływem jego wzroku zamilkł.- Na razie macie go obserwować, wampir w naszych szeregach może okazać się przydatny.
- Ma robić za szpiega? Tak jak Hide? - spytał Aoi, patrząc w sumie przed siebie, na co Mana potarł palcem podbródek, zamyślając się.
- To był mój błąd, przyznaję - westchnął ciężko, a po jego słowach zapadła ciężka, niezręczna cisza. - Tym razem jednak będzie inaczej.
- Mamy ryzykować jego życie? - Kai zadał to pytanie cichym, wręcz nieśmiałym głosem, jakby mając nadzieję, że Mana zaprzeczy, ale przywódca tylko kiwnął głową, wstając bez słowa od stołu, co było znakiem końca posiedzenia.

środa, 3 grudnia 2008

Tym razem o Diru...

Mój staaary ficzek, w którym na dodatek nie ma yaoi, lol :) Musiałam po prostu wrzucić coś, co by złagodziło wrażenie, jakie Wam pewnie zostało po moim poprzednim wpisie. Po prostu... Kolejna jednoczęściówka, ot wsio.

Niechętnie otworzył oczy, obiecując sobie w duchu, że skończy z piciem. Jego wzrok padł na otwartą butelkę leżącą w kącie pokoju, więc powoli powlókł się w jej kierunku, dość szybko łamiąc swoje wcześniejsze postanowienie i pociągając spory łyk alkoholu. Rozejrzał się po pokoju hotelowym, patrząc z obrzydzeniem na bałagan i przyrzekając sobie, że następnym razem będzie się zachowywał spokojnie po koncercie i nie będzie niczego niszczył. Zresztą i tak nie czuł się winny, bo to przecież Die i Toto bezczelnie wpadli do jego pokoju, więc musiał ciskać w nich wszystkim, co mu wpadło w ręce, żeby się ich pozbyć. Po drodze do łazienki nadepnął na stłuczoną lampkę, ale na całe szczęście nie przeciął sobie skóry. Mimo to i tak chwycił resztki wrednego, złośliwego przedmiotu i wyrzucił je przez okno, nie przejmując się zupełnie faktem, że było ono zamknięte i razem z lampką na ulicę poszybowały kawałki stłuczonej szyby.
- Widzę, że już wstałeś- burknął Kao, wchodząc bezceremonialnie do środka i nie bojąc się tego, że Kyo będzie w niego czymś rzucał, bo drobny wokalista raz spróbował i do dzisiaj miał bliznę na lewym pośladku.- Jak zawsze masz burdel w pokoju...
- To przez Die'a i Tota - wtrącił Kyo, lecz przyjaciel nie zwrócił uwagi na jego słowa, tylko spokojnie dokończył:
-...I jak zawsze zrzucasz winę na innych. Pewnie znowu obiecałeś sobie, że skończysz z piciem? - zakpił, zerkając na butelkę, a wokalista zacisnął dłonie w pięści, lecz wiedział, że lider ma rację.- Twoja abstynencja jest równie prawdopodobna jak to, że przestaniesz się ciąć na scenie albo pozwolisz mówić na siebie "Kyo-chan". Tyle razy już słyszałem te twoje obietnice...
- Przyszedłeś po ich świeżą porcję czy może raczej po to, żeby pomóc mi wyleczyć kaca?- spytał Kyo z ironią, jednak Kao nie zaszczycił go nawet przelotnym spojrzeniem, tylko wpatrzył się w stłuczone okno i skrzywił z niesmakiem na ten widok, ale pozostawił to bez komentarza.
- Masz być za pięć minut na dole, wyjeżdżamy na kolejny koncert. Pośpiesz się, tym razem nie będziemy na ciebie czekać.
- Tak jest!- Kyo zasalutował, lecz lider prychnął lekceważąco i udał, że wcale tego nie zauważył.
Wokalista wiedział jednak, że Kao nie żartował, bo już parę razy zostawiali go w hotelu, więc błyskawicznie ubrał się w jakieś ciuchy, które leżały na jego łóżku i zbiegł na dół, gdzie była już reszta zespołu. Stanął obok nich, ale nie razem z nimi, tworząc dość szybko szczelny mur, którym się odgrodził. Przyjaciele nie próbowali nawet do niego zagadać, tylko jeden Shinya uśmiechnął się nieśmiało i skinął mu głową na powitanie, więc wokalista zaszczycił go przelotnym spojrzeniem, czując, że dzięki niemu perkusista dostąpił niespotykanego zaszczytu. Po chwili zjawił się Kao i wszyscy ruszyli za nim w stronę busu, który miał ich zabrać do następnego miasteczka, wioski albo czegoś tam. Najważniejsze, że będzie tam zapewne cała horda rozochoconych fanów, którzy marzyli tylko o zgwałceniu biednego, drobnego ciałka Kyo. Usiadł na samym końcu pojazdu, a przyjaciele zajęli miejsca na początku, oprócz Kao, który rozsiadł się wygodnie obok wokalisty, dając mu jasno do zrozumienia, że dla niego blondwłosy mężczyzna nie stwarza żadnego zagrożenia. Kyo uśmiechnął się tylko do siebie na ten widok, ale nic nie powiedział, zwijając się w kłębek i zasypiając błyskawicznie.
- Wstawaj, ty śpiochu, leniu, niszczycielu, draniu, masochisto, egoisto, mały szatanie...
- Mów tak do mnie jeszcze- wyszczerzył się Kyo do lidera, który tylko trzepnął go w głowę i ruszył do wyjścia, a blondyn powlókł się niechętnie za nim, trąc oczy.
- To tutaj zagramy kolejny koncert- oznajmił Kao, ale jego słowa niewiele w tym momencie obchodziły wokalistę, który wręcz na oślep szedł w stronę hotelu, powtarzając sobie w myślach tylko jedno słowo:" łóżko".- O nie, najpierw próba, jesteś tam niezbędny- stwierdził tylko lider, chwytając przyjaciela na ramię i ciagnąc za sobą w stronę hali, starając się równocześnie nie zwracać uwagi na potok przekleństw, który właśnie wylewał się z ust blondyna.- Nie zachowuj się jak dziecko. Pod tym względem i tak nie pobijesz Die'a i Tota- dodał Kao, wskazując ręką na wspomnianych mężczyzn, którzy właśnie biegali dookoła perkusisty i próbowali trafić z małych, kolorowych pistolecików wodnych prosto w jego twarz.
- Przestańcie, no!- krzyknął wokalista, na co Die i Toto wystawili mu język i pomknęli w stronę hali, zaś Shinya uśmiechnął się z wdzięcznością do Kyo, który patrzył już zupełnie gdzie indziej.
Kyo zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego Shinya zachowuje się tak nieśmiało w stosunku do przyjaciół i pozwala im stanowczo na zbyt wiele, ale dość szybko przyzwyczaił się do tego. Od czasu do czasu pomagał perkusiście, gdy żarty Die'a i Tota robiły się odrobinę niesmaczne, bo wiedział, że mężczyzna nie będzie umiał sam się obronić. Nie wiedział dlaczego, ale Shinya wyzwalał w nim uczucie, które wręcz zmuszało go do obrony, chociaż zazwyczaj nie przejmował się samopoczuciem innych. Nie potrafił tego zrozumieć, co go denerwowało, ale nauczył się w końcu przechodzić nad tym do porządku dziennego.
Po próbie był czas na wspólny obiad, w czasie którego Die zaczął kleić się do zaczerwienionego Shinyi, a Kyo obiecał sobie, że tym razem mu nie pomoże. Ku jego zaskoczeniu to Kao położył kres wygłupom i to jednym, ostrym spojrzeniem, które robiło wrażenie na każdym człowieku. Toto zaczął karmić czerwonowłosego gitarzystę, a po chwili dołączył się do nich perkusista i szybko cała trójka oddała się zabawie. Wokalista pokręcił tylko głową z niedowierzaniem, ale Kao zerknął na niego i uśmiechnął się lekko:
- Coś się stało?
- Wytłumacz mi jedno: jak to możliwe, że Die i Toshiya ciągle robią sobie żarty z Shinyi, a mimo to oni ciągle się kumplują? Przecież nasz perkusista powinien mieć więcej rozsądku, nie?
- A z ciebie to kawał głupka, wiesz?- zaśmiał się cicho lider.- Popatrz na nich... Może i cały czas się nabijają z Shinyi, ale jestem pewien, że w razie potrzeby skoczyliby za nim w ogień.
- Nie rozumiem tego- Kyo przekrzywił głowę z zaciekawieniem, wpatrując się uważnie w przyjaciół.
Właśnie Die nie trafił w usta Shinyi i wycierał mu serwetką brodę, podczas gdy Toshiya śmiał się jak wariat, prezentując wszystkim swoje uzębienie o dość wątpliwych walorach estetycznych, więc wokalista zmarszczył brwi z irytacją. Przecież Die i Toto wiecznie robili jakieś durne żarty i chyba perkusista powinien mieć ich w końcu dość, więc dlaczego ciągle znosił to dziecinne zachowanie? Kyo był pewien, że gdyby przyjaciele zachowywali się tak wobec niego, to doprowadziłby ich szybko do porządku, nie pozwalając na takie traktowanie. A przecież Shinya nie był bezwolnym dzieckiem, umiał się bronić, o czym wokalista przekonał się kiedyś, gdy szedł razem z nim do jakiegoś klubu i został zaatakowany przez pijaka. Dzięki błyskawicznej reakcji perkusisty, który sprawnie rozłożył na przysłowiowe łopatki przeciwnika udało im się uniknąć większych kłopotów.
Dlaczego więc Shinya robił się taki delikatny i ostrożny, gdy do akcji wkraczali Die i Toto? Akurat w tym momencie perkusista zerknął z tym swoim nieśmiałym uśmiechem na blondyna, który zdobył się na słabe wykrzywienie warg, mające w jego odczuciu większą wartość niż jakieś głupie szczerzenie zębów. Nadal nie mógł zrozumieć Shinyi, więc pochylił się do Kao:
- Ty sobie ze mnie żarty robisz czy jak? Moim zdaniem Shinya jest niespełna rozumu i tyle... Pewnie sam tego nie rozumiesz i tylko udajesz wszechwiedzącego.
- Mój ty drogi, mały, egoistyczny diabełku- zarechotał Kao, obdarzając Kyo nową porcją denerwujących przymiotników i nie zwracając uwagi na oburzenie na jego twarzy.- Wytłumaczenie jest banalnie proste... Oni są PRZYJACIÓŁMI. To dlatego ty czasami bronisz Shinyi, a Die i Toto z niego żartują. Przecież wiesz, że nie przekroczyliby nigdy pewnej granicy...
- Przyjaźń- prychnął lekceważąco Kyo, pociągając łyk herbaty i zerkając na przyjaciół.- Hmmm... Może coś w tym jest...
- Ale to nie dla ciebie?- spytał Kao, na co blondyn zamarł z ustami przy szklance.
- Przecież... Wy jesteście moimi... Przyjaciółmi- odparł Kyo, nie mogąc uwierzyć we własne słowa, ale szybko dotarła do niego świadomość, że jest to prawda. Pokręcona i dziwaczna, do której mógł się przyznać przed samym sobą po wielu latach, ale jednak to była prawda.
- I bardzo dobrze, że w końcu to do ciebie dotarło- stwierdził lider i dodał.- Chociaż ja osobiście wiedziałem o tym od dawna.
- Oczywiście- zaśmiał się Kyo, a Die zerknął na wokalistę ze zdziwieniem:
- Coś się stało? Jesteś chory? A może znowu łykałeś te grzybki?
- Dlaczego się pytasz?
- Bo ty się śmiejesz- odpowiedział gitarzysta, zgrabnie uchylając się przed cukiernicą, którą wokalista w niego rzucił.
- Może i jesteś moim przyjacielem, ale i tak cię kiedyś zamorduję - obiecał mu Kyo, wstając od stołu i ruszając w stronę swojego pokoju.
Musiał się wyspać przed koncertem, a ta banda kretynów na pewno chciałaby mu jakoś przeszkodzić, więc dla wszelkiej pewności zamknął pokój na klucz, rzucając się z cichym jękiem na łóżko. Teraz potrzebował ciszy i spokoju, więc jak zawsze odseparował się od przyjaciół i już po chwili smacznie chrapał, pogrążając się w słodkim śnie.