piątek, 6 lutego 2009

Czerwień 3

Zamiast dedykacji tak jakby myśl przewodnia dzisiejszej części:
"You're my favourite person that I love to hate". I to wsio, mam nadzieję, że nie wyszło zbyt... Kiczowato :/

Purpurowa żądza
Krok za krokiem wchodzę po schodach, bo przecież nigdzie nie muszę się śpieszyć. Do kogo niby? Puste, zimne łóżko, pełna lodówka, a w niej składniki, z których nikt nie zrobi mi pysznego obiadu i jakiś taki chłód, witający mnie, gdy tylko otwieram drzwi. Tyle razy przekraczałem próg mieszkania i czułem pustkę, że chyba powinienem się do tego przyzwyczaić, nieprawdaż? Przekręcam klucz i wchodzę do środka, a na kanapie przed telewizorem siedzi Uruha z piwem w ręku i unosi wzrok, zauważając mnie:
- W końcu jesteś...- mówi, odstawiając butelkę i podchodząc do mnie.
Widzę, że jest jakiś blady, ale równocześnie czuję coś, co mnie do niego przyciąga, inaczej niż zwykle... Zawsze mi się podobał, ale teraz stoję wręcz jak zahipnotyzowany, bojąc się choćby odetchnąć, by nie zepsuć chwili. W twoim wzroku czai się jakaś perwersja, a ja czuję, że jest purpurowa jak krew... Dlaczego właśnie jak krew? Stoisz już przede mną i obejmujesz mnie w pasie, przyciągając do siebie. Wpijasz mi się w wargi, całując namiętnie i zaborczo, a ja czuję, że się temu poddaję, chociaż prawie miażdżysz mi usta. Kręci mi się w głowie od tego wszystkiego, więc obejmuję cię, a ty zaczynasz kąsać mnie po szyi. Odchylam głowę do tyłu i czuję, jak wbijasz zęby w moją skórę, coraz mocniej i mocniej...
- Przestań!- krzyczę, wyrywając się z twojego uścisku, ale ty masz minę jak szaleniec i dyszysz ciężko, idąc w moją stronę, więc powoli cofam się:
- Aoi... Przecież wiem, że tego chcesz...- szepczesz, oblizując wargi i wpatrując się uparcie w moją szyję, przez co zaczynam odczuwać pewien niepokój.
- Uruha, nie wiem, co ci odbiło, ale opanuj się! - mówię, wchodząc do sypialni i chcąc zamknąć drzwi, ale ty napierasz na nie barkiem i otwierasz je gwałtownie, przez co ląduję na podłodze.
Stoisz nade mną z jakimś obłąkańczym wyrazem twarzy i czuję, że już nie ma ratunku. Mimo to wyciągam z kieszeni telefon i próbuję wybrać numer, jednak wyrywasz mi komórkę z ręki i rzucasz ją w kąt, po czym przypatrujesz mi się, jakby zaintrygowany...
***
- Halo? Aoi...? Co to za głupie żart?- Reita wpatrywał się w telefon zamyślony, po czym przyłożył go jeszcze raz do ucha i wstał gwałtownie, wybiegając szybko z mieszkania. Wskoczył w samochód i ruszył z piskiem opon w stronę domu przyjaciela, modląc się w duchu do wszystkich znanych mu bogów o to, żeby zdążył na czas...
***
Czy teraz już na zawsze będę widzieć purpurę? Tego pragniesz? Chcę unieść głowę, żeby zaprotestować, ale czuję twoje wargi na moim członku, więc wzdycham tylko i milczę, mając równocześnie krew w ustach... Dlaczego się w tym babrzemy? Sprawia ci to przyjemność? Przełykam ślinę, a ty unosisz głowę i wracasz do mojej szyi, znowu pijąc... Jedyne, co teraz czuję, to słabość w dziwnym połączeniu z przyjemnością... Przymykam oczy i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś je otworzę... Nie jestem pewny, czy chciałbym tego... Czego chcę... Czy to ważne?
***
Reita wbiegł do mieszkania i od razu ruszył w stronę sypialni. Scena, którą zobaczył sprawiła, że zakręciło mu się w głowie, ale wiedział, że teraz musi postępować nadzwyczaj delikatnie. Właśnie w tym momencie Uruha zauważył go i podniósł głowę znad nagiego, zakrwawionego ciała Aoi'ego, który majaczył coś, próbując się chyba wyrwać, ale w nie był w stanie nawet wypowiedzieć paru słów.
- Zostaw go - nakazał Reita, wyciągając swój srebrny sztylet tak, by przyjaciel dobrze to widział.
Uruha zastygł, wpatrując się w ostrze, po czym skierował wzrok na Aoi'ego i przejechał palcem po jego ustach, zostawiając na nich krwawy ślad:
- Nie mogę go zostawić... Jeszcze nie wgryzłem się dostatecznie, żeby go przemienić... A muszę to zrobić...- szeptał obłąkańczym głosem, jeżdżąc pieszczotliwie po ustach kochanka.- Kocham go...
- Więc go zostaw - powtórzył basista spokojnie, ważąc w dłoni sztylet i patrząc na Uruhę, który zamarł znowu, przejeżdżając językiem po ustach i odrywając w końcu dłoń od ciała Aoi'ego:
- I tak nic mi nie zrobisz...
- Nauczyłem się zabijać takich jak ty... Chcesz się przekonać?
- Uru... Uruha...- zadyszał ciężko Aoi, a gitarzysta spojrzał jakby przytomniej na swoją ofiarę i wstał powoli, bełkocząc pod nosem:
- Co ja zrobiłem... Aoi... Jak mogłem...
Reita podskoczył błyskawicznie do rannego gitarzysty i zbadał mu puls, uspokajając się trochę. Nie zwracał uwagi na Uruhę, który wyglądał jak człowiek na skraju załamania nerwowego, tylko chwycił telefon i wybrał numer:
- Mana? Mamy kolejny atak...

wtorek, 6 stycznia 2009

Czerwień 2

W końcu zmieniłam tytuł i teraz cały ficzek będzie się zwał "Czerwień". A zresztą, sami może sobie przeczytać :) Dzisiaj miała być dedykacja dla kogoś, ale jej nie będzie. Mam jednak nadzieję, że kolejną notką wyjaśnię, dlaczego tak zrobiłam :)
A teraz: miłego czytania :)!

Purpurowa pokusa
Ruki nie wiedział, gdzie się znajduje, ale gdy otworzył oczy od razu domyślił się, że jest w jakimś pomieszczeniu należącym do organizacji. Ciemny, skromnie, ale elegancko urządzony pokój był z pewnością zaprojektowany przez Manę. Wokalista przeciągnął się i od razu skrzywił z bólu, przypominając sobie o ranie na szyi. Zamarł z przerażenia, zastanawiając się, jak głęboko wampir się wgryzł i czy on sam teraz...
- Właściwie nie wiadomo, w jaki sposób powstają nowe wampiry, więc nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy staniesz się jednym z nich - oznajmił niewysoki brunet, który stał oparty o ścianę, a którego Ruki wcześniej nie zauważył. - Transformacja jest bardziej powiązana z wolą danego osobnika niż z pełnią księżyca czy innymi bzdurami, w które wierzą zwykli ludzie - mężczyzna podszedł do łóżka wokalisty i przysiadł na brzegu, nie przerywając mówienia.- To, czy zostaniesz wampirem zależy więc tylko i wyłącznie od ciebie...
- Hyde, co ty tutaj robisz? - spytał niezbyt przyjaznym tonem Kai, który wszedł do pokoju razem z resztą zespołu, na co drobny brunet uśmiechnął się leniwie, ale nic nie odpowiedział.- Przed chwilą odbyło się zebranie i postanowiono... - lider zamilkł, jakby nie wiedząc, jak dobrać kolejne słowa.
- Zebranie było niekompletne - wtrącił Hyde, patrząc Rukiemu prosto w oczy.- Zastanawiano się nad tym, czy wyrzucić ciebie z organizacji i wydać na pastwę wampirów, ale ostatecznie Mana postanowił, że zostaniesz szpiegiem.
Kai zgromił Hyde'a wzrokiem, lecz brunet wzruszył tylko lekceważąco ramionami, sięgając po paczkę papierosów. Zapalił jednego, nie zwracając uwagi na resztę mężczyzn i w końcu wstał z łóżka, podchodząc do okna. Przejechał palcem po brwi, wpatrując się w widok za szybą i oparł rozgrzane czoło o chłodną powierzchnię, zapominając o obecności pozostałych osób. Oni byli nieważni, w tej chwili liczył się tylko ten zagubiony, pogryziony człowiek. Czuł, że może stawiać opór, ale w końcu wyznaczono mu zadanie, więc postanowił zrobić wszystko, żeby wypełnić je jak najlepiej. Poczekał cierpliwie aż członkowie zespołu wyjdą, a wtedy odwrócił się od okna i wrócił na łóżko wokalisty, który wyglądał na trochę zdezorientowanego.
- Dla ciebie samego byłoby najlepiej, gdybyś przemienił się... - oznajmił prosto z mostu Hyde, na co Ruki zbladł.- Oczywiście, możesz dalej trwać w stanie pomiędzy, ale to nie będzie wieczne. Musisz się na coś zdecydować... - przysunął się bliżej i oparł dłoń na udzie mężczyzny, który tym razem zaczerwienił się lekko.
Hyde przesunął rękę w górę, patrząc wokaliście w oczy z jakąś dziwną fascynacją, od której temu zaschło w gardle. Ruki poczuł, że to wszystko robi się nadzwyczaj dziwne, ale nie chciał, żeby mężczyzna przestawał. Hyde chyba to wyczuł, bo znowu przysunął się bliżej, a jego ręka spoczęła na drobnym ramieniu. Przejechał jednym palcem po twarzy przyjaciela i usiadł w niebezpiecznej odległości. Jego usta były zaledwie parę milimetrów od ust wokalisty, który przymknął oczy:
- Nieśmiertelność, wieczna młodość... - wyszeptał wprost do ucha Rukiego, który oblizał wargi, ale nic nie powiedział, tylko zadrżał, jakby czekając na kolejny ruch mężczyzny.
Tymczasem Hyde wstał, zostawiając wokaliście jedynie chłód. Skierował się do drzwi, przystając przy nich na chwilę, ale nie odwrócił się i wyszedł bez słowa z pokoju, zostawiając Rukiego samego. Doskonale wiedział, że ta noc będzie jedną z najcięższych w życiu wokalisty...
***
Pod powiekami widział jedynie czerwień, intensywną, podniecającą i przywołującą go do siebie. Zbliżał się do niej i widział jedynie krew, która pulsowała i żyła własnym życiem. Nie określał ani nie krępował jej czas, przestrzeń, boskie czy też ludzkie normy. Po prostu była, dając siłę, energię, władzę i wszystko to, o czym można było zamarzyć. Wiedział, że nigdy jej nie zabraknie, że zawsze będzie blisko, na wyciągnięcie ręki... Wystarczyło tylko po nią sięgnąć, a raczej wykonać ten drobny ruch i wbić kły w czyjąś szyję... Przez moment widział Hyde'a i jego wzrok, który tak rozgrzał go dzisiaj, ale ten obraz został szybko zastąpiony przez inny... Oto bowiem Reita opierał się o ścianę, przechylając głowę w bok, dzięki czemu jego szyja była idealnie odsłonięta i wręcz zachęcała do tego, żeby...
Ruki poderwał się gwałtownie z łóżka, budząc się w jednej chwili. Uniósł wzrok, zerkając na ścianę i aż zachłysnął się powietrzem, nie wierząc własnym oczom. Ciemna tapeta była bowiem zbryzgana krwią, która tworzyła na niej surrealistyczny wzór, ściekając powoli w dół. Bał się tego, co może zobaczyć na podłodze, ale ostrożnie przechylił głowę i zerknął, modląc się w duchu, żeby tylko nie ujrzeć tam Reity... Ku jego uldze basisty tam nie było, więc przymknął oczy, a gdy je znowu otworzył ze zdziwieniem stwierdził, że tapeta jest idealnie czysta. Pomyślał, że chyba wariuje, bo gdy tylko zamknął ponownie oczy, pod powiekami zobaczył krew...
Drzwi otworzyły się cicho, więc Ruki usiadł na łóżku, dysząc ciężko. Osoba, która weszła, jawiła mu się tylko jako chodzący skład krwi, więc bez zastanowienia rzucił się do ataku i wbił się w szyję, pijąc szybko. Poczuł, że mężczyzna upada na podłogę, a on razem z nim, ale nie przestał się wgryzać. W końcu zaczął dławić się krwią, więc uniósł głowę i wtedy zobaczył pod sobą śmiertelnie bladego Uruhę, który patrzył przed siebie szklanym, niewidzącym wzrokiem. Wiedział, że przyjaciel jeszcze żyje, więc zeskoczył z niego, chcąc biec po kogoś, ale w ostatniej chwili zatrzymał się. Bał się konsekwencji, więc wolał wybrać ucieczkę...

wtorek, 23 grudnia 2008

Czerwień 1

Durny tytuł, ale nic innego na razie nie przychodzi mi do głowy :) Mam nadzieję, że się spodoba, bo mam zamiar napisać więcej części^^
A z rzeczy mniej istotnych: mała zmiana wyglądu bloga :)

Purpurowy znak
Czuł się niewątpliwie nadzwyczaj głupio, siedząc na gałęzi jakiegoś ciemnego drzewa, ale wiedział, że taka pozycja ułatwi mu wypatrzenie ofiary. Czekał cierpliwie, dziękując w duchu za to, że nabył tę cenną umiejętność i teraz mógł z niej korzystać. Zdarzały mu się bowiem noce, gdy nic nie upolował i całe czekanie szło na marne, ale wiedział, że gdyby wtedy wpadał w złość, to traciłby cenną energię... Taaak, cierpliwość i powściągliwość to dwie cechy, które każdy porządny wampir powinien mieć w we krwi i które w końcu trafiały do krwioobiegu.
Skończył palić papierosa, a niedopałek rzucił w dół, obserwując przez chwilę z fascynacją, jak ten leci powoli, zakreślając dziwne, rozżarzone kręgi w chłodnym powietrzu. Przez moment zdawało mu się, że od jego ręki aż na sam dół ciągnie się świetlisty szlak, który jednak dość szybko rozpłynął się w powietrzu, ustępując miejsca wszechobecnej ciemności. W końcu potrząsnął głową, powracając do wypatrywania ofiary. Oczywiście o wiele potężniejsze od niego wampiry nie musiały przesiadywać na żadnych durnych drzewach, ale on nie miał innego wyjścia, a i tak pewnie miał szczęście, bo nieraz słyszał o tym, że jego głodni pobratymcy musieli nocami wyprawiać się pod mosty i różne inne, niezbyt ciekawe miejsca, gdzie zabijali jakiś pijaków czy bezdomnych. Wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby pić tak spaczoną krew. Alkohol bowiem sprawiał, że ten życiodajny, purpurowy płyn przesiąkał nieprzyjemnym posmakiem, który drażnił zmysły i czasem sprawiał, że pomniejsze wampiry upijały się, a upity wampir stanowił nadzwyczaj żałosny widok.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się na ścieżce jakiś postaci. Była to dwójka mężczyzn, idących może niezbyt równym krokiem, ale całkiem pijani nie byli. Jeden z nich miał w sobie tyle życia i energii, że to aż otaczało go jakimś podniecającym, fascynującym blaskiem, od którego wampirowi zaschło w gardle. Poczuł, że krew tego mężczyzny da mu nadzwyczaj wiele przyjemności i już chciał ruszać do cichego ataku, gdy przypomniał sobie o obecności tego drugiego. W tym z kolei było coś, co kazało wampirowi zastygnąć w bezruchu, a raczej skulić się w sobie ze strachu. Był jednak na tyle głodny, że postanowił zignorować obawy i cichutko zeskoczył z drzewa, kierując się w stronę ofiary, mając w głowie tylko jego postać...
Reita wyczuł, że są obserwowani, ale nie dał po sobie nic poznać, tylko przysunął się bliżej Rukiego i objął go ramieniem:
- Ktoś tu jest...- wyszeptał mu do ucha, patrząc wprost przed siebie, na co wokalista zmarszczył brwi:
- Znowu się szwendają po parkach? Myślałem, że ostatnie polowania zmusiły ich do myślenia... Niektórzy to chyba niczego się nie nauczą, nawet będąc nieśmiertelnymi...
Reita jedną ręką sięgnął po swój ulubiony srebrny sztylet, naprężając mięśnie i szykując się do ataku, który powinien nadejść z przodu, tak jak to zwykle robiły wampiry. Nie słuchał zbytnio tego, co mówi wokalista, tylko rozglądał się dookoła, wpatrując się w ciemność i odsuwając od Rukiego, żeby mieć lepsze pole manewru. Zmrużył oczy, bo zdało mu się, że coś wypatrzył i wysunął się do przodu, zostawiając wokalistę tylko krok za sobą...
Właśnie wtedy wampir zaatakował, wbijając zęby w szyję Rukiego, który szarpnął się gwałtownie do przodu, czując, jak jego skóra jest rozrywana. Padł na kolana, a Reita przeskoczył nad jego drobnym ciałem szybciej niż normalny człowiek i wbił sztylet po samą rękojeść w serce wampira, który umarł z nadzwyczaj zdziwionym wyrazem twarzy. Basista pochylił się nad skulonym przyjacielem, który trzymał się za zakrwawioną szyję:
- Ruki, przepraszam, przepraszam, przepraszam... - zaczął powtarzać jak jakąś modlitwę, na co wokalista wstał z dziwnym błyskiem w oku:
- Nic mi nie jest, nie przej.... - Ruki zamilkł i osunął się na ziemię, mdlejąc.
***
W ciemnej sali wokół białego, marmurowego stołu siedzieli członkowie The GazettE, Dir en Grey, SuG, Alice nine, Moi dix Mois, a także Miyavi. Po zasępionych minach widać było, że właśnie trwa debata nad jakimś nadzwyczaj poważnym problemem.
- Został pogryziony przez wampira, może stanowić dla nas zagrożenie, jeśli zacznie się przemieniać - oznajmił Tora, na co Mana, siedzący na honorowym miejscu, przekrzywił głowę i zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.- Walczymy z takimi jak on, nie możemy go u siebie trzymać!
- Nie zostawimy go - rzucił krótko Kai, jakby chcąc przerwać wszelkie dyskusje na ten temat, jednak gitarzysta Alice nine najwidoczniej nie był tym zbyt przekonany, bo już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy wtrącił się Kyo:
- Wyrzućmy go, niech sobie idzie do wampirów... Tam jest jego miejsce.
- Milcz - rzucił krótko Mana, ale drobny wokalista nie był przyzwyczajony do słuchania rozkazów:
- Musimy go wyrzucić, to oczy...
- Oczywiste jest to, że masz milczeć, kiedy ci rozkażę - stwierdził chłodno niewątpliwy przywódca zebrania, spoglądając na Kyo, który pod wpływem jego wzroku zamilkł.- Na razie macie go obserwować, wampir w naszych szeregach może okazać się przydatny.
- Ma robić za szpiega? Tak jak Hide? - spytał Aoi, patrząc w sumie przed siebie, na co Mana potarł palcem podbródek, zamyślając się.
- To był mój błąd, przyznaję - westchnął ciężko, a po jego słowach zapadła ciężka, niezręczna cisza. - Tym razem jednak będzie inaczej.
- Mamy ryzykować jego życie? - Kai zadał to pytanie cichym, wręcz nieśmiałym głosem, jakby mając nadzieję, że Mana zaprzeczy, ale przywódca tylko kiwnął głową, wstając bez słowa od stołu, co było znakiem końca posiedzenia.

środa, 3 grudnia 2008

Tym razem o Diru...

Mój staaary ficzek, w którym na dodatek nie ma yaoi, lol :) Musiałam po prostu wrzucić coś, co by złagodziło wrażenie, jakie Wam pewnie zostało po moim poprzednim wpisie. Po prostu... Kolejna jednoczęściówka, ot wsio.

Niechętnie otworzył oczy, obiecując sobie w duchu, że skończy z piciem. Jego wzrok padł na otwartą butelkę leżącą w kącie pokoju, więc powoli powlókł się w jej kierunku, dość szybko łamiąc swoje wcześniejsze postanowienie i pociągając spory łyk alkoholu. Rozejrzał się po pokoju hotelowym, patrząc z obrzydzeniem na bałagan i przyrzekając sobie, że następnym razem będzie się zachowywał spokojnie po koncercie i nie będzie niczego niszczył. Zresztą i tak nie czuł się winny, bo to przecież Die i Toto bezczelnie wpadli do jego pokoju, więc musiał ciskać w nich wszystkim, co mu wpadło w ręce, żeby się ich pozbyć. Po drodze do łazienki nadepnął na stłuczoną lampkę, ale na całe szczęście nie przeciął sobie skóry. Mimo to i tak chwycił resztki wrednego, złośliwego przedmiotu i wyrzucił je przez okno, nie przejmując się zupełnie faktem, że było ono zamknięte i razem z lampką na ulicę poszybowały kawałki stłuczonej szyby.
- Widzę, że już wstałeś- burknął Kao, wchodząc bezceremonialnie do środka i nie bojąc się tego, że Kyo będzie w niego czymś rzucał, bo drobny wokalista raz spróbował i do dzisiaj miał bliznę na lewym pośladku.- Jak zawsze masz burdel w pokoju...
- To przez Die'a i Tota - wtrącił Kyo, lecz przyjaciel nie zwrócił uwagi na jego słowa, tylko spokojnie dokończył:
-...I jak zawsze zrzucasz winę na innych. Pewnie znowu obiecałeś sobie, że skończysz z piciem? - zakpił, zerkając na butelkę, a wokalista zacisnął dłonie w pięści, lecz wiedział, że lider ma rację.- Twoja abstynencja jest równie prawdopodobna jak to, że przestaniesz się ciąć na scenie albo pozwolisz mówić na siebie "Kyo-chan". Tyle razy już słyszałem te twoje obietnice...
- Przyszedłeś po ich świeżą porcję czy może raczej po to, żeby pomóc mi wyleczyć kaca?- spytał Kyo z ironią, jednak Kao nie zaszczycił go nawet przelotnym spojrzeniem, tylko wpatrzył się w stłuczone okno i skrzywił z niesmakiem na ten widok, ale pozostawił to bez komentarza.
- Masz być za pięć minut na dole, wyjeżdżamy na kolejny koncert. Pośpiesz się, tym razem nie będziemy na ciebie czekać.
- Tak jest!- Kyo zasalutował, lecz lider prychnął lekceważąco i udał, że wcale tego nie zauważył.
Wokalista wiedział jednak, że Kao nie żartował, bo już parę razy zostawiali go w hotelu, więc błyskawicznie ubrał się w jakieś ciuchy, które leżały na jego łóżku i zbiegł na dół, gdzie była już reszta zespołu. Stanął obok nich, ale nie razem z nimi, tworząc dość szybko szczelny mur, którym się odgrodził. Przyjaciele nie próbowali nawet do niego zagadać, tylko jeden Shinya uśmiechnął się nieśmiało i skinął mu głową na powitanie, więc wokalista zaszczycił go przelotnym spojrzeniem, czując, że dzięki niemu perkusista dostąpił niespotykanego zaszczytu. Po chwili zjawił się Kao i wszyscy ruszyli za nim w stronę busu, który miał ich zabrać do następnego miasteczka, wioski albo czegoś tam. Najważniejsze, że będzie tam zapewne cała horda rozochoconych fanów, którzy marzyli tylko o zgwałceniu biednego, drobnego ciałka Kyo. Usiadł na samym końcu pojazdu, a przyjaciele zajęli miejsca na początku, oprócz Kao, który rozsiadł się wygodnie obok wokalisty, dając mu jasno do zrozumienia, że dla niego blondwłosy mężczyzna nie stwarza żadnego zagrożenia. Kyo uśmiechnął się tylko do siebie na ten widok, ale nic nie powiedział, zwijając się w kłębek i zasypiając błyskawicznie.
- Wstawaj, ty śpiochu, leniu, niszczycielu, draniu, masochisto, egoisto, mały szatanie...
- Mów tak do mnie jeszcze- wyszczerzył się Kyo do lidera, który tylko trzepnął go w głowę i ruszył do wyjścia, a blondyn powlókł się niechętnie za nim, trąc oczy.
- To tutaj zagramy kolejny koncert- oznajmił Kao, ale jego słowa niewiele w tym momencie obchodziły wokalistę, który wręcz na oślep szedł w stronę hotelu, powtarzając sobie w myślach tylko jedno słowo:" łóżko".- O nie, najpierw próba, jesteś tam niezbędny- stwierdził tylko lider, chwytając przyjaciela na ramię i ciagnąc za sobą w stronę hali, starając się równocześnie nie zwracać uwagi na potok przekleństw, który właśnie wylewał się z ust blondyna.- Nie zachowuj się jak dziecko. Pod tym względem i tak nie pobijesz Die'a i Tota- dodał Kao, wskazując ręką na wspomnianych mężczyzn, którzy właśnie biegali dookoła perkusisty i próbowali trafić z małych, kolorowych pistolecików wodnych prosto w jego twarz.
- Przestańcie, no!- krzyknął wokalista, na co Die i Toto wystawili mu język i pomknęli w stronę hali, zaś Shinya uśmiechnął się z wdzięcznością do Kyo, który patrzył już zupełnie gdzie indziej.
Kyo zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego Shinya zachowuje się tak nieśmiało w stosunku do przyjaciół i pozwala im stanowczo na zbyt wiele, ale dość szybko przyzwyczaił się do tego. Od czasu do czasu pomagał perkusiście, gdy żarty Die'a i Tota robiły się odrobinę niesmaczne, bo wiedział, że mężczyzna nie będzie umiał sam się obronić. Nie wiedział dlaczego, ale Shinya wyzwalał w nim uczucie, które wręcz zmuszało go do obrony, chociaż zazwyczaj nie przejmował się samopoczuciem innych. Nie potrafił tego zrozumieć, co go denerwowało, ale nauczył się w końcu przechodzić nad tym do porządku dziennego.
Po próbie był czas na wspólny obiad, w czasie którego Die zaczął kleić się do zaczerwienionego Shinyi, a Kyo obiecał sobie, że tym razem mu nie pomoże. Ku jego zaskoczeniu to Kao położył kres wygłupom i to jednym, ostrym spojrzeniem, które robiło wrażenie na każdym człowieku. Toto zaczął karmić czerwonowłosego gitarzystę, a po chwili dołączył się do nich perkusista i szybko cała trójka oddała się zabawie. Wokalista pokręcił tylko głową z niedowierzaniem, ale Kao zerknął na niego i uśmiechnął się lekko:
- Coś się stało?
- Wytłumacz mi jedno: jak to możliwe, że Die i Toshiya ciągle robią sobie żarty z Shinyi, a mimo to oni ciągle się kumplują? Przecież nasz perkusista powinien mieć więcej rozsądku, nie?
- A z ciebie to kawał głupka, wiesz?- zaśmiał się cicho lider.- Popatrz na nich... Może i cały czas się nabijają z Shinyi, ale jestem pewien, że w razie potrzeby skoczyliby za nim w ogień.
- Nie rozumiem tego- Kyo przekrzywił głowę z zaciekawieniem, wpatrując się uważnie w przyjaciół.
Właśnie Die nie trafił w usta Shinyi i wycierał mu serwetką brodę, podczas gdy Toshiya śmiał się jak wariat, prezentując wszystkim swoje uzębienie o dość wątpliwych walorach estetycznych, więc wokalista zmarszczył brwi z irytacją. Przecież Die i Toto wiecznie robili jakieś durne żarty i chyba perkusista powinien mieć ich w końcu dość, więc dlaczego ciągle znosił to dziecinne zachowanie? Kyo był pewien, że gdyby przyjaciele zachowywali się tak wobec niego, to doprowadziłby ich szybko do porządku, nie pozwalając na takie traktowanie. A przecież Shinya nie był bezwolnym dzieckiem, umiał się bronić, o czym wokalista przekonał się kiedyś, gdy szedł razem z nim do jakiegoś klubu i został zaatakowany przez pijaka. Dzięki błyskawicznej reakcji perkusisty, który sprawnie rozłożył na przysłowiowe łopatki przeciwnika udało im się uniknąć większych kłopotów.
Dlaczego więc Shinya robił się taki delikatny i ostrożny, gdy do akcji wkraczali Die i Toto? Akurat w tym momencie perkusista zerknął z tym swoim nieśmiałym uśmiechem na blondyna, który zdobył się na słabe wykrzywienie warg, mające w jego odczuciu większą wartość niż jakieś głupie szczerzenie zębów. Nadal nie mógł zrozumieć Shinyi, więc pochylił się do Kao:
- Ty sobie ze mnie żarty robisz czy jak? Moim zdaniem Shinya jest niespełna rozumu i tyle... Pewnie sam tego nie rozumiesz i tylko udajesz wszechwiedzącego.
- Mój ty drogi, mały, egoistyczny diabełku- zarechotał Kao, obdarzając Kyo nową porcją denerwujących przymiotników i nie zwracając uwagi na oburzenie na jego twarzy.- Wytłumaczenie jest banalnie proste... Oni są PRZYJACIÓŁMI. To dlatego ty czasami bronisz Shinyi, a Die i Toto z niego żartują. Przecież wiesz, że nie przekroczyliby nigdy pewnej granicy...
- Przyjaźń- prychnął lekceważąco Kyo, pociągając łyk herbaty i zerkając na przyjaciół.- Hmmm... Może coś w tym jest...
- Ale to nie dla ciebie?- spytał Kao, na co blondyn zamarł z ustami przy szklance.
- Przecież... Wy jesteście moimi... Przyjaciółmi- odparł Kyo, nie mogąc uwierzyć we własne słowa, ale szybko dotarła do niego świadomość, że jest to prawda. Pokręcona i dziwaczna, do której mógł się przyznać przed samym sobą po wielu latach, ale jednak to była prawda.
- I bardzo dobrze, że w końcu to do ciebie dotarło- stwierdził lider i dodał.- Chociaż ja osobiście wiedziałem o tym od dawna.
- Oczywiście- zaśmiał się Kyo, a Die zerknął na wokalistę ze zdziwieniem:
- Coś się stało? Jesteś chory? A może znowu łykałeś te grzybki?
- Dlaczego się pytasz?
- Bo ty się śmiejesz- odpowiedział gitarzysta, zgrabnie uchylając się przed cukiernicą, którą wokalista w niego rzucił.
- Może i jesteś moim przyjacielem, ale i tak cię kiedyś zamorduję - obiecał mu Kyo, wstając od stołu i ruszając w stronę swojego pokoju.
Musiał się wyspać przed koncertem, a ta banda kretynów na pewno chciałaby mu jakoś przeszkodzić, więc dla wszelkiej pewności zamknął pokój na klucz, rzucając się z cichym jękiem na łóżko. Teraz potrzebował ciszy i spokoju, więc jak zawsze odseparował się od przyjaciół i już po chwili smacznie chrapał, pogrążając się w słodkim śnie.

wtorek, 11 listopada 2008

Ślub

Jakoś tak pusto na tym blogu... Wrzucam więc moją najnowszą jednoczęściówkę z parką, która jest jak dla mnie dość nietypowa. No i ostrzegam: ficzek jest dość drastyczny, ale byłam w złym humorze, a wtedy zawsze takie coś piszę.

Wydawało mi się, że cię znam. Każdy twój uśmiech, ten prawdziwy lub nie, mimikę twojej twarzy, zakrzywienie ciała i sposób myślenia. Przecież pieprzyliśmy się tak często, że właściwie mógłbym napisać o tobie książkę. Brutalnie szczerą, ale my przecież też byliśmy tyle razy dla siebie brutalni, więc chyba nie miałbyś nic przeciwko. Tyle razy czułem smak twojej krwi, tak słodki i tak odpychający, którym się krztusiłem, ale ciągle miałem go mało, więc gryzłem i raniłem cię, żeby wręcz chłeptać jak jakieś zwierzę. Myślałem, że znam zapach twojego ciała i wiem, że brzmi to cholernie tandetnie, ale niewiele mnie to teraz obchodzi. Twoje oczy i spojrzenie, które kiedyś tak na mnie działały, w tej chwili powodują tylko, że mam chęć zacisnąć pięści i zrobić ci krzywdę. Nie, wcale nie czułbyś po tym przyjemności, tak jak zawsze to było po naszym seksie. Skrzywiłbyś się tylko, przymykając powieki i może w końcu nie musiałbym patrzeć w te twoje ciemne oczy, co chyba przyniosłoby mi ulgę.
Oszukałeś mnie... Chociaż nie, przecież nie obiecywałeś mi wspólnego życia aż do śmierci, więc nie powinienem czuć się oszukany. Kryliśmy się przed przyjaciółmi z zespołu i naszymi napalonymi fankami, czując przy tym dodatkowy dreszcz podniecenia. Czy kiedykolwiek wtedy przygarnąłeś mnie do siebie i wyszeptałeś, że będziemy razem na przekór im wszystkim? Nie, zamiast tego dyszałeś mi w ucho i mówiłeś, co byś teraz ze mną robił, gdybyśmy byli u ciebie w domu, a nie w jakimś obskurnym kiblu, do którego akurat uciekliśmy. Wtedy byłem tym wszystkim podekscytowany, nie myślałem o tym, co będzie dalej. Niby dlaczego miałbym się nad tym zastanawiać? Było mi dobrze, a takim durnym "gdybaniem" mógłbym wszystko zepsuć. Wolałem więc milczeć w takich sytuacjach, a kiedy indziej krzyczeć lub prosić ciebie, żebyś to ty krzyczał głośniej. Lubiłem czuć dominację nad twoim drobnym, szczupłym ciałem i widzieć, jak wijesz się, raz z rozkoszy, a chwilę potem z bólu. Mogłem zrobić z tobą co zechcę, a ty byś nie protestował, prawda?
Wygląda na to, że miałem nad tobą władzę, bo to ja zawsze byłem na górze i nie krępowałem się z zadawaniem ci cierpienia. Teraz jednak wiem, że to były tylko pozory. Tak naprawdę to ty mną sterowałeś, a ja robiłem wszystko, na co akurat miałeś ochotę. Wydawało mi się, że jesteś moją własnością, a żadne uczucia nie wchodzą w rachubę, dzięki czemu kontroluję całą sytuację. Tylko ból i przyjemność, nic więcej. Pasował mi taki układ, a nawet cieszyłem się wręcz z niego. Zbyt wiele razy zdarzało mi się, że miałem na coś nadzieję, ale potem dowiadywałem się, jak bardzo głupi byłem. Dlatego też brnąłem w to wszystko, łudząc się, że mogę wszystko w każdej chwili zakończyć. Ot tak, po prostu to przerwać, zapomnieć, pozbyć się zbędnych wspomnień, wyrzucić z pamięci każdą spędzoną razem chwilę.
I co? Byłem wtedy taki mądry, więc dlaczego teraz czuję... Właściwie tylko smutek? Widzę jedynie ciemne barwy, nawet kwiaty szarzeją i powoli ich kolory rozmywają się, zlewając w jedną wielką czerń. Czy tak cierpi dusza? Słyszę muzykę, ale wszystko staje się po chwili dziwnie monotonne i jednostajne, wręcz przygnębiające. Dlaczego nic nie czuję? Właściwie czuję, ale nie to, co pragnę. Nerwowo przygryzam wargi i dopiero przestraszony wzrok Uruhy mówi mi, że coś jest nie w porządku, więc przytomnieję:
- Ugryzłeś się do krwi, pokaż- mówi, nachylając się do mnie i dyskretnie wyciągając chusteczkę, którą ociera moje wargi, a ja przymykam oczy pod wpływem jego dotyku, tak niespodziewanie delikatnego, przynoszącego mi chwilową ulgę.- Uśmiechnij się, w końcu jesteśmy na ślubie.
Wykrzywiam słabo wargi, spełniając jego prośbę, ale gitarzysta nie jest zadowolony z efektów. Nie pyta jednak o nic, tylko ściska moją dłoń, a ja opieram głowę o jego ramię, wzdychając ciężko:
- Reita, udawaj chociaż, że cieszysz się razem z nim- mówisz, więc zerkam na ciebie.
Stoisz przed ołtarzem w świetnie dopasowanym garniturze, a na twojej twarzy nie ma ślady tremy. Wyglądasz jak uosobienie spokoju i pewności siebie, a wszyscy patrzą na ciebie z podziwem. Wyczuwasz chyba mój wzrok, bo nasze spojrzenia się krzyżują, a ja dostrzegam w twoich oczach tylko... Pogardę.
Chwila, przecież nie zasłużyłem sobie na to! Zamiast skurczyć się w sobie, czuję gwałtowny przypływ odwagi, więc prostuję się i z pełną premedytacją odwracam wzrok, zerkając na dziwnie uśmiechniętego Uru:
- Co robisz po ślubie?- pytam prosto z mostu, na co gitarzysta marszczy brwi:
- Miałem zamiar iść na wesele...
- Pieprzyć to, zapraszam cię na piwo- widzę, jak chichoczesz, więc czekam, aż ci przejdzie i w końcu mówisz:
- Chcesz zrobić Rukiemu na złość? Nie mam zamiaru cię pocieszać.
- Ja stawiam- rzucam od niechcenia, wtulając się w ciało gitarzysty, który zagryza wargi.
Doskonale wiem, że Uruha czuje coś do mnie. Tyle razy wychwytywałem jego spojrzenia pełne zazdrości, gdy widział mnie z Rukim, ale do tej pory nie zwracałem na to uwagi. Może w końcu warto się nad tym zastanowić, spróbować czegoś nowego?
- Eeee... No dobrze, możemy pójść. Czekaj, zapytam się jeszcze Kai'a i Aoi'ego... - Uruha unosi się, ale kładę rękę na jego kolanie, więc zamiera.
- Przestań, po co nam oni?
Widzę, jak nerwowo przełyka ślinę, więc uśmiecham się pod nosem, gładząc jego udo. W końcu...
Chyba ja też mogę czasem zaszaleć. Nie muszę oglądać się na ciebie i myśleć, gdzie teraz jesteś, z kim i co robisz. Wstaję razem z innymi, bo panna młoda wchodzi do kościoła, a ja zerkam na jej śliczną, młodą twarz i czuję współczucie. Ona pewnie też w końcu zostanie potraktowana przez ciebie jak jakiś śmieć, wiem o tym. Może powinienem ją ostrzec? Nie, pewnie i tak by mi nie uwierzyła.
- Po ślubie spadamy od razu do baru- szepczę Uru do ucha, na co ten uśmiecha się lekko, a ja zerkam na ciebie znowu, tym razem z większą pewnością siebie.
A ty... W twoim wzroku jest duma, niech to szlag!

poniedziałek, 10 listopada 2008

Mój pierwszy raz

Ekhem, ekhem... To mój pierwszy wpis tutaj, więc odczuwam pewną tremę, lol. Wcześniej można było poczytać moje dzieUka tutaj:
http://gazeciarze.blog.onet.pl/
Póki cio nic nowego tutaj nie wrzucę, na razie chcę się ze wszystkim przywitać i buziaki rozdać :*